Page 501 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 501

żylaste i krótkie. Szerokie palce, które teraz bawiły się widelcem, o krzywych,
             wypukłych paznokciach i pełnej siniaków, szorstkiej skórze, świadczyły o pracy
             heblem, piłą i młotkiem – o sile, którą już z siebie dały i którą wciąż jeszcze mogły
             wydobyć. Jego blond włosy odsłaniały szerokie czoło naznaczone już głębokimi
             zmarszczkami, wdzierające się w kierunku potylicy małymi, łysymi zakolami po
             obu stronach głowy.
                Obok niego siedziała jego żona Fejga – drobna, szczupła, o młodej, dziewczęcej
             twarzy, okolonej prostymi, brązowymi włosami z krótką grzywką. Miała ciepłe
             oczy w kształcie wiśni, które patrzyły na świat z łagodną, kobiecą uległością.
             Obok niej siedziała ich córka – Maszeńka – miniatura matki. Z takiego samego
             koloru krótkimi, prostymi włoskami, z rzadką grzywką na matowym czółku i z cie-
             płymi oczyma w kształcie wiśni jak u matki. Rozłożyła na ceracie kilka lśniących,
             celofanowych papierków po cukierkach i szeleściła nimi w palcach, bawiąc się
             i cicho mówiąc do siebie.
                Naprzeciw nich siedział Szolem ze swoją narzeczoną Florą. Flora w dziwny
             sposób nie pasowała do tego stołu i do otaczających ją ludzi – niczym obcy
             ton w rodzinnej harmonii. Jakby tkwiła częściowo na zewnątrz, niby dopaso-
             wana, ale nie do końca. Trudno było powiedzieć, na czym ta obcość właściwie
             polega, ale czuli ją wszyscy, nawet ona sama. Jej to jednak nie przeszkadzało.
             Okrągłą głowę o długich, ciemnych włosach do ramion oparła na ramieniu Szo-
             lema. Twarz – wdzięcznie nieruchomą, jaśniejącą niczym alabaster i gotową
             do uśmiechu – zwróciła w jego kierunku. Jej żywe, płomienne oczy z kokie-
             teryjną, kapryśną otwartością bezwstydnie kusiły, opowiadając o kobiecym
             niepokoju, który przenika każdą część jej ciała. Pełne piersi, niemal wypływając
             z dopasowanej, trykotowej bluzki, leżały oparte o krawędź stołu niczym dwa
             przyczajone kocięta, w każdej chwili gotowe do skoku. W znieruchomieniu,
             w jakim teraz tkwiła, wyglądała jak kwintesencja ruchu, który zastygł tylko na
             moment.
                Fejga już od dłuższego czasu mrugała i przesyłała Florze znaki, chcąc dać
             jej jasno i wyraźnie od zrozumienia, że już czas ponownie wziąć się do zawijania
             cukierków. Ale Flora wsunęła dłonie pod ręce Szolema i nie mogąc się doczekać,
             aby odezwał się pierwszy, zaczęła klarować mu coś na ucho, zaśmiewając się
             przy tym cicho. W tym czasie jej oczy przesuwały się po jego ustach. Czekała
             na uśmiech.
                Szejna Pesia dostrzegła z boku mruganie Fejgi. Odsunęła od siebie pustą
             szklankę, stękając, podniosła się z krzesła i zaczęła zbierać puste talerze. Za
             chwilę teściowa i synowa już stały przy wodniarce i myły naczynia.
                – Do roboty to ona ma dwie lewe ręce – Szejna Pesia szepnęła do Fejgi.
                Fejga rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Flory.
                – Czego mama chce? Czy Szolem nie jest bardziej interesujący niż zawijanie
             cukierków? – uśmiechnęła się porozumiewawczo do Szejny Pesi. – Gdyby nie
             wojna, pewnie wyprawilibyśmy wesele, prawda?                         499
   496   497   498   499   500   501   502   503   504   505   506