Page 504 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 504

Jednym skokiem Icie Meir opuścił łóżko. Zaspany, przez chwilę nie wiedział,
           co się z nim dzieje. W jego oczach twarz SS-mana w dziwny sposób zmieniała
           się w twarz Srulika. SS-man był o wiele wyższy niż Srulik, ale równie barczysty
           i masywny, a ponadto miał piegowatą twarz, szeroki nos i mocne kości policz-
           kowe, a do tego podbródek – podobnie jak u jego syna szpiczasty, nadający
           fizjonomii wyraz uporu. Oczy Iciego Meira, mrugając, szybko wędrowały z SS-
           -mana na Srulika i ze Srulika na SS-mana. Widział jednego w skórze drugiego,
           jednego w ubraniu drugiego. Tak łatwo mogliby się zamienić, że aż Iciego Meira
           przebiegł dreszcz na tę straszną myśl. Tymczasem jednak para przenikliwych
           oczu przewiercała Iciego Meira na wylot. Mróz, jaki ogarnął jego zaspane ciało,
           spłynął aż do nóg, przyprawiając je o drżenie. Ale poczuł ulgę, wyzwalając się
           od niezręcznego porównania. Różnica pomiędzy tymi dwoma była niewielka,
           niezauważalna, ale jednak zasadnicza – podważająca jakiekolwiek podobień-
           stwo. Kryła się w spojrzeniu. Do spojrzenia Srulika nigdy nie pasowałby zielony
           mundur, twarde oficerki, czapka, swastyka na ramieniu, bryczesy. A gdy SS-man
           zaczął obchód piwnicy, Icie Meir, mimo całego rozdygotania i otumanienia, pojął
           również, że poza spojrzeniem chód ich obu jest zupełnie inny. Srulik nie potrafiłby
           chodzić w taki sposób po podłodze ludzkiego domostwa.
             SS-man trzymał obie ręce wsunięte pod klamrę pasa na brzuchu i masze-
           rował tak dudniącym krokiem, że uginały się pod nim deski. Przy każdym kroku
           wyłaziło spod nich czarne błoto z piskiem podobnym do miauczenia kociąt na-
           depniętych na ogon. Maszerując tak, SS-man wyciągał spod paska raz jedną, raz
           drugą piegowatą i szeroką rękę, po czym – to po prawej, to po lewej – otwierał
           drzwiczki, wysuwał szuflady, zrzucał rzeczy z półek. Jego buty skopały plecaki
           pod warsztatem, wyłamały nóżkę z małego, mahoniowego stoliczka, przewróciły
           go i rozsypały wszystkie fotografie z albumów. Podszedł do stolika z cukierkami,
           a gdy kobiety zeszły mu z drogi, uniósł go jednym ruchem zielonego ramienia.
           Wesołe kolory zagrały nad podłogą piwnicy. Potem SS-man zatrzymał się, jak-
           by się zastanawiał, co jeszcze powinien tu zrobić. W końcu podszedł do drzwi
           i przywołał palcem kogoś niewidocznego:
             – Komm! 21
             Na progu stanął człowiek-pijawka.
             Icie Meir podszedł na drżących nogach do Srulika, by się na nim wesprzeć,
           to samo zrobiła Szejna Pesia. Zakrywając obiema rękami twarz, stanęła za
           plecami najstarszego syna. Jej głowa chwiała się wraz z całym ciałem niczym
           wahadło zegara, pojawiając się to z jednej, to z drugiej strony ramion syna. Mała
           Maszeńka podbiegła do matki, chwyciła ją za sukienkę, po czym obie również
           podeszły do Srulika i złapały go za rękę, przenosząc zdumione spojrzenia z SS-
           -mana na cukierki leżące na ziemi, z cukierków na SS-mana. Szolem stał na


    502    21   Chodź!
   499   500   501   502   503   504   505   506   507   508   509